Na północ wyruszyliśmy z powodu zorzy polarnej. Marzyliśmy o niej od dawna i nawet kilkukrotnie byliśmy wystarczająco blisko bieguna by ją zobaczyć. Spędziliśmy kilka miesięcy na Alasce, w Kanadzie, na Islandii czy Norwegii. Jednak nigdy nie udało nam się zorzy zobaczyć.
Największe prawdopodobieństwo zobaczenia zorzy jest w miesiącach zimowych (najdłuższe noce), dlatego wybraliśmy się w zimową podróż samochodową na północ.
W tym wpisie polecamy Wam najciekawsze miejsca jakie odwiedziliśmy i doświadczenia jakie warto przeżyć podczas zimowej wyprawy.
P.S. Zorzę udało nam się zobaczyć, ale o tym powstanie jeszcze osobny wpis 🙂
Być może zainteresują Cię też inne nasze wpisy i filmy o Norwegii:
- 6 norweskich miasteczek, które warto odwiedzić (WPIS)
- Wideorelacja z naszej wyprawy za Koło Podbiegunowe
- Zorza polarna – gdzie, kiedy i jak jej szukać? Jak robić jej zdjęcia? [FILM]
- Jak wygląda hotel z lodu? [FILM]
- Lapończycy, hodowcy reniferów [FILM]
- Plusy i minusy życia w Norwegii [FILM] [WYWIAD]
- 8 najpiękniejszych miejsc w Skandynawii (WPIS)
Lofoty to miejsce dla tych, którzy wciąż nie mogą się zdecydować, czy góry, czy morze. Tu jest wszystko w jednym miejscu!
Lofoty to archipelag wysp na Morzu Norweskim ciągnący się przez 112 kilometrów. Można więc go przejechać w 1 dzień, ale można też się włóczyć po nim tygodniami. Lofoty to arktyczne rajskie wyspy naszej pięknej, europejskiej północy. Odwiedzić to miejsce zimą to był zaszczyt!⛄️
Nazwa Lofoty pochodzi ze staronordyckiego Lófót i w dosłownym tłumaczeniu oznacza „nogę rysia”. Początkowo nazywano tak jedną z wysp, która z lotu ptaka przypomina odcisk nogi rysia. Potem nazwę zaczęto używać w odniesieniu do całego archipelagu, a oryginalną wyspę nazwano Vestvågøya.



Pierwszy raz na Lofotach byliśmy 5 lat temu i to właśnie tam padł nam silnik (tydzień później, również w Norwegii padł nam silnik w drugim busie – bo podróżowaliśmy wtedy na 2 busy i Norwegia okazała się być dla nich zabójcza). Owocowało to poznaniem lokalnej „mafii”, z pomocą której udało nam się wymienić ten silnik na parkingu. I generalnie tak nam się dotychczas kojarzyły Lofoty. Tym razem tak bardzo chcieliśmy, żeby udało się tam dojechać w jednym kawałku, żeby zobaczyć te cuda… no i udało się! Lofoty zimą to cud natury ✨


Kiedy jechać?
Wielu pisało nam, że bez opon z kolcami nie uda się dojechać do Lofotów, ale po drodze pogoda bardzo nam sprzyjała. Druga połowa lutego okazała się być super czasem na taki wyjazd, bo zima w południowej części Norwegii już się wycofała, więc łatwo było to południe przejechać. Za Alesund pojawił się na drogach lód, ale napęd 4×4 załatwił sprawę. Łańcuchów użyliśmy zaledwie kilka razy i to na krótkie momenty, gdy na drodze była gruba warstwa świeżego śniegu.


Jak się tu dostać?
My przypłynęliśmy na Lofoty promem z Bodø do Moskenes. Prom płynął 3 godziny i kosztował ok. 500zł (1 auto i 2 osoby). Ta opcja wydała nam się rozsądniejsza niż jechanie tu drogą lądową, bo lądem musielibyśmy pokonać wtedy tę trasę 2 razy i stracilibyśmy dodatkowy dzień. Gdybyśmy mieli jechać tu drogą lądową kosztowo wyszłoby na to samo (dodatkowe wydatki na paliwo).


Lofoty zimą to absolutny hit i mimo, że kilkanaście pierwszych kilometrów od miejscowości A do miejscowości Hamnoy są mocno turystyczne, to dalej jest już o wiele swobodniej, a wciąż przepięknie.
Senja - gniewna wyspa warta zachodu
Senja to druga co do wielkości wyspa Norwegii i nazywana jest „Norwegią w pigułce”.
Senja połączona jest ze stałym lądem mostem Finnsnes. Wyspa zachwyca surowością i dzikością. Drapieżne formacje skalne łączą się tu ze niespokojnymi wodami Morza Północnego. Zachodni brzeg wyspy otoczony jest przez Ocean Arktyczny.
Skaliste i gniewne w swej aparycji góry unoszące się nad Senją to pasmo górskie Okshorntindene, które wyrasta wprost z ciemnych wód je okalających. Mnóstwo tu piaszczystych plaż, które aż straszą pustką (przynajmniej o tej porze roku).



Tutejsze wody uchodzą za jedne z najbardziej obfitych w ryby, dlatego przemierzając wyspę, wciąż mija się małe wioski rybackie. Obfitość tutejszych wód wynika z faktu, że potężny, ciepły prąd zatokowy – zwany Golfstrom- opływający środkowo-północną część tego kraju – niesie ze sobą obfitość najróżniejszego, drobnego pożywienia, które przyciąga śledzie, makrele oraz inne niewielkie ryby. Te z kolei przyciągają dorsze, czarniaki oraz halibuty.




Co ominęliśmy ze względu na nieodpowiednią porę roku?
Na wyspie znajduje się góra Segla (639 metrów n.p.m.). Z jej szczytu rozciąga się imponujący widok. Już teraz wiemy, że latem będzie trzeba tu wrócić i wejść właśnie na tę górę. W zimie niestety wejście jest bardzo trudne.
Senja to idealna wyspa na letnie wakacje na tych, którzy lubią outdoor, piesze wędrówki, trekingi, ale też kolarstwo czy wędkarstwo.



Jak najlepiej objechać wyspę samochodem?
Zwiedzanie wyspy jest bardzo łatwe, bo znajduje się tam właściwie jedna droga widokowa która tworzy pętlę. Na wyspę wjeżdżamy jedynym dostępnym mostem, a potem kontynuujemy podróż drogą 86. Następnie skręcamy w drogę 862 i nią jedziemy pod najsłynniejszy punkt – strzeliste góry nazywane Zębami Diabła (punkt C na mapce). Dalej robimy pętlę na południe i wracamy na ten sam most. Opcjonalnie można w połowie wsiąść na prom i przepłynąć promem do Brensholmen i tym samym skrócić sobie drogę na Sommarøya i do Tromsø.
Ważne – drogi na Senji są w zimie pokryte grubą warstwą śniegu i lodu i trzeba jeździć po nich bardzo ostrożnie. Jeśli nie macie na oponach kolców to trzeba uważać na zakrętach z hamowaniem i przyspieszaniem. My jechaliśmy przez całą pętlę bez łańcuchów, ale z włączonym napędem na 4 koła.


Sommarøya
Wysepka Sommarøya, to malutka, stara wioska rybacka. Przyjechaliśmy tu trochę przez przypadek, bo złapał nas tu późny wieczór i tu się rozbiliśmy na nocleg. I to był najlepszy przypadek podczas tego wyjazdu. Doświadczyliśmy tu najpiękniejszej zorzy, ze wszystkich naszych zórz.
Wysepka za dnia prezentuje się uroczo i uspokajająco, warto poświęcić jej godzinę, żeby objechać dookoła.





Ice hotel Jukkasjärvi
To tu odbył się najgłośniejszy ślub w polskim show biznesie – ślub Michała Wiśniewskiego i Mandaryny 😉
Ale to co nas tu przyciągnęło, to samo zjawisko – coroczne budowanie hotelu z lodu. Brzmi kosmiczne i równie nieziemsko się to prezentuje.
Ice Hotel jest budowany z 2 tonowych bloków lodu „produkowanych” z znajdującej się tuż obok rzeki. W sumie zużywane jest około 3-4 tysiące ton lodu rocznie. Może się to wydawać sporą liczbą, ale taka ilość wody przepływa w tej rzece w około 5 minut. Kiedy przychodzi lato, hotel topnieje i kolejnej zimy trzeba zaczynać wszystko od nowa. I tak co roku, już od prawie 30 lat.
Od kilku lat obok jest też drugi hotel – całoroczny. Powstał on pod kopułą ochronną, dzięki czemu nawet w lato lód nie topnieje.




Pokoje lodowego hotelu to sztuka w krystalicznie czystej postaci. Niestety nie należymy do osób zachwycających się rzeźbą, ale tutejsze lodowe rzeźby, tematyka, wykonanie, kreatywność i pomysłowość – rozłożyły nas na łopatki. Ale to co nas najbardziej w tym miejscu zmroziło i zachwyciło jednocześnie to to, że te niesamowite rzeźby są sezonowe. One się topią, znikają, są tymczasowe, ulotne i przez to jeszcze bardziej wyjątkowe.
Informacje na temat możliwości i cen zwiedzania znajdziecie tutaj https://www.icehotel.com/




Tromsø Arctic Reindeer
Być w Norwegii i nie doświadczyć kontaktu z rdzenną ludnością Północy, to tak, jakby ominąć w Australii Uluru, czy Dolinę Monumentów w USA.
Swoją drogą to ciekawe, że wszyscy wiemy kim byli Indianie czy Aborygeni, ale wiedza o Saamach już nie jest tak powszechna.
Saamowie (Lapończycy) to rdzenny lud Skandynawii, zamieszkujący północną Norwegię, Szwecję, Finlandię oraz półwysep Kolski w Rosji. Saamowie mają własną kulturę, język i tożsamość. Ich historia jest naznaczona głęboką traumą, podobnie jak historia Indian czy Aborygenów.
Saamowie prowadzili koczowniczy tryb życia, żyli z przepędzania reniferów, polowania i rybołówstwa. Wykorzystywali każdą część renifera, od mięsa, przez kości po poroża i skóry. Dziś mówi się, że jedynie 10% Saamów żyje w ten sposób co ich przodkowie. Zdecydowana większość zasymilowała się i wyjechała do miast.



Za Kołem Podbiegunowym istnieje kilka wiosek Saamów stworzonych pod turystę, aby móc lepiej zapoznać się z ich kulturą. My trafiliśmy do Tromso Arctic Reindeer i było to przepiękne doświadczenie. Jak to zazwyczaj bywa, miejsce tworzą ludzie, i w tym przypadku zasada mocno się sprawdziła. Bo prowadząca to cudowna Saamka, mądra i przepiękna osoba, o cudownym głosie, który prezentuje w niejednym przepięknym śpiewie Saamów (w tak zwanym „joiku„). Z pasją i totalnym oddaniem, prowadzi turystę przez zawiłości historyczne i kulturowe.
W programie jest też przejazd w kuligu, gdzie sanie ciągną renifery, jest karmienie reniferów, jest też lunch w klimatycznie urządzonym namiocie (poza gulaszem z renifera, jest też opcja dla wegetarian!). Ale to właśnie opowieści i śpiewy zrobiły na nas największe wrażenie.





Psie zaprzęgi
Wielu podróżujących zimą przez Arktykę, nie wyobraża sobie nie wsiąść do psiego zaprzęgu. W ramach turystycznej rozrywki. Poszliśmy więc i my w takie miejsce. Popatrzyliśmy jak pracują te niezwykłe psy, ale na głaskaniu i przytulaniu się skończyło. Nie widzieliśmy niczego fajnego w dołączeniu do psiego zaprzęgu, gdzie my mielibyśmy siedzieć z wyciągniętymi nóżkami pod kocykiem w saniach, a pan z obsługi, stojąc nad nami odpychałby nogami sanie i zachęcał usilnie psy do pracy. Widzieliśmy jak wiele sań z turystami stoi gdzieś w polu, a psy zaplątane w uprzęże skaczą na siebie, bawią się, albo tarzają w śniegu 🙂
Komiczny widok. Także darowaliśmy sobie.
Ale warto odwiedzić jedną z hodowli husky i spotkać się z psiakami.







Saltfjellet–Svartisen National Park
Gosia z bloga Gazela w Laponii wraz ze swoim mężem Zdeno zaprosili nas, abyśmy wspólnie z nimi spędzili weekend w norweskim stylu. A weekend w norweskim stylu, to wyjazd do prostej chatki (hytte) w lesie, gdzie wieczory spędza się przy rozgrzanym kominku, przy winku, a w dzień następuje fizyczny wycisk w postaci biegówek i górskich wędrówek.


To był mój i Karola pierwszy raz na biegówkach i chyba na najbliższą dekadę nam wystarczy. Stopni w powietrzu mieliśmy 20, na minusie, do tego arktyczny wiatr, który wciąż nas wywracał. Wywracały nas też nasze braki kondycyjne. Podnosiliśmy się z taką gracją, że świeżo narodzona żyrafa to przy nas doświadczona modelka wybiegowa. Na biegówkach nie udało nam się zrobić nawet jednego zdjęcia, taka była walka o życie 😀
Jedyne zdjęcie z biegówek zrobił Zdeno, który robił salta kiedy my odpoczywaliśmy.


Gosia i Zdeno zabrali nas też do swoich przyjaciół Saamów, którzy od pokoleń robią to, co robili kiedyś wszyscy Saamowie – zajmują się reniferami. Mieliśmy niesamowicie unikalną okazję wejść do środka czegoś absolutnie autentycznego – zwykłego życia Saamów.





Skellefteå Adventurepark - rakiety śnieżne
Do Skelleftea zaprosili nas mieszkający tam Aga i Konrad, autorzy bloga Kundelek na Biegunie. Spędziliśmy wspólnie dzień zwiedzając okolice, dowiadując się co mają wspólnego Skelleftea i Twin Peaks, oraz jaką prędkość może rozwinąć ponton na śnieżnym stoku. A wieczorem gospodarze zaprosili nas na nocną niespodziankę.
Ośnieżoną leśną drogą dojechaliśmy do Skelleftea Adventurepark, gdzie czekały na nas 4 zestawy rakiet śnieżnych i przewodnik.
W świetle księżyca, który akurat był w pełni, wybraliśmy się na nocną wyprawę przez las. Szukaliśmy śladów rysi i łosi, odwiedziliśmy pozostałości starej kopalni złota, a na koniec dotarliśmy do starej myśliwskiej chaty. W chacie, nasz przewodnik przyrządził na ogniu kawę, gulasz z renifera i ziemniaki, oraz poopowiadał nam trochę o okolicy.
Zakochaliśmy się w rakietach śnieżnych – na początku było trochę niezdarnie, ale szybko opanowaliśmy technikę i mogliśmy swobodnie kroczyć po metrowych zaspach. Świetna sprawa na takie zimowe wyprawy!
Szczegóły dotyczące wynajmu rakiet śnieżnych albo wycieczek z przewodnikiem, znajdziecie na stronie http://skellefteaadventurepark.se/en/snowshoeing-2/




