19.08.2017, sobota
Rano podjechaliśmy jeszcze do Pana Waldka. Po pierwsze żeby sprawdzić, czy na pewno istnieje, a po drugie, żeby zostawić mu naszą książkę i się pożegnać.
Po drodze spotkaliśmy dzikie kozice górskie i renifery, które skubały trawę przy drodze.
Około południa dotarliśmy do Liard River Hotsprings – gorących źródeł, które mają od 40-50 stopni i można się w nich wykąpać. Cudownie było wygrzać się po tylu zimnych nocach (w dzień mamy około 15-20 stopni, ale wieczorami bywa nawet koło zera).
Wieczorem na drogę przez którą jechaliśmy wyszły dzikie bizony leśne. Olbrzymie bestie, które nic sobie nie robiły z przejeżdżających samochodów. Dopiero wielka ciężarówka zrobiła na nich wrażenie – kiedy ruszyły, aż ciężko było uwierzyć, że tak olbrzymie cielsko potrafi tak szybko biegać – bizony potrafią rozpędzić się do prawie 60 km/h!
Potem dotarliśmy do Watson Lake, miasteczka, które słynie z „Lasu znaków”. W 1942 roku, kiedy skończono budowę Alaskan Highway, jeden z budowniczych chciał zostawić tu pamiątkę po miasteczku z którego pochodził i przybił tablicę z nazwą miasta na jednym z drzew. Szybko zrobiła się z tego tradycja i dzisiaj znaków jest ponad 70.000 tysięcy! Znaleźliśmy nawet kilka znaków z Polski.
Na nocleg zatrzymaliśmy się w lesie pod Watson Lake.