18.08.2017, piątek
Usiądźcie wygodnie, bo może być Wam ciężko uwierzyć, że ta historia jest prawdziwa.
Dzisiejszy dzień mieliśmy spędzić w drodze. Po drodze nie zapowiadało się nic ciekawego więc planowaliśmy zrobić jak najwięcej kilometrów drogą Alaskan Highway w kierunku Alaski. Nic nie zapowiadało, że ten dzień zakończy się tak niesamowicie.
Po drodze podziwialiśmy widoki i rozmawialiśmy ze spotkanymi ludźmi. Spotkaliśmy na przykład szaloną rodzinkę, która podróżowała starym kamperem. Mężczyzna po 50-tce i jego trójka dzieci, w wieku 7-12 lat przez ostatni rok mieszkali na Alasce. Mężczyzna dostał tam pracę jako spawacz, ale warunkiem dostania tej pracy było przywiezienie ze sobą dzieci – dzięki czemu nie zamknięto miejscowej szkoły z powodu zbyt małej ilości uczniów.
Niestety po roku jego pracę dostał ktoś inny (jakaś rodzina właściciela) a jego zwolnili. Rodzinka została jeszcze na Alasce na 3 tygodnie, podczas których szukała złota (udało im się znaleźć złoto warte 800$ – pokazali nam swoje znalezisko), a potem wpakowała się w kampera i ruszyła w drogę powrotną do Wirginii. Niestety po drodze spalił im się kamper i stracili większość rzeczy. Tego, którym teraz podróżowali, kupili miesiąc temu.
Pomimo tych traumatycznych przejść, wydawali się bardzo radośni.
M.in. przez to spotkanie nie dotarliśmy dzisiaj do planowanego kempingu. Zatrzymaliśmy się kilka godzin wcześniej, w Górach Skalistych nad jeziorem Summit, które jest położone na wysokości 1500 m. W promieniu kilkuset kilometrów nie ma nic, żadnych miast, tylko góry i dzika puszcza kanadyjska. Po rozłożeniu namiotów i zjedzeniu kolacji postanowiliśmy się przejść.
Trafiliśmy na jakiś opuszczony motel widmo. Mieliśmy ze sobą latarki więc weszliśmy do środka. Opuszczone pomieszczenia wyglądały jak w Czarnobylu – dalej stały tu łóżka, telewizory czy lampy, a wszystko było pokryte warstwą kurzu i zniszczone przez zwierzęta. Obok motelu była też stara stacja benzynowa i restauracja.
Kiedy już skończyliśmy wszystko zwiedzać i wracaliśmy do obozowiska, ktoś zauważył, że z jednego z dalej położonych budynków motelu unosi się dym. Początkowo pomyśleliśmy, że to pożar, ale kiedy podeszliśmy bliżej okazało się że dym wydobywa się z komina. Trochę spanikowaliśmy, bo to oznaczało, że w motelu-widmo ktoś mieszka. W Kanadzie każdy może mieć broń więc mogliśmy zostać zastrzeleni za wtargnięcie na cudzy teren. Kiedy już mieliśmy się wycofywać ktoś wychylił się z okna. Pomachałem do tej osoby a ona odmachała. Nie wiem czemu, ale zamiast odejść postanowiłem podejść bliżej i się przywitać.
Kiedy razem z Olą zbliżyliśmy się do budynku jegomość wyszedł i spojrzał na nas podejrzliwym wzrokiem
– Dzień dobry. Pan tu mieszka? – powiedziałem po angielsku.
– Nie chcieliśmy przeszkadzać, jesteśmy podróżnikami z Polski – dodała Ola
Jegomość najpierw się zdziwił, a potem rozpromieniał i powiedział:
– Witamy, witamy.
Dodam, że powiedział to po Polsku.
Staliśmy jak wryci.
Okazało się, że w motelu-widmo pośrodku dziczy mieszka Polak, Pan Waldemar Dębowski. Dosiedliśmy się do niego i zaczęliśmy rozmawiać. Pan Waldemar opowiedział nam swoją historię. Zaczął od tego, że jest już emerytem, który mieszka tu od 7 lat. Wcześniej pracował w Toronto jako tokarz. A swojego zawodu nauczył się na Dolnym Śląsku w Świdnicy, w fabryce ŚWUP. Kiedy to usłyszałem, nie wierzyłem własnym uszom. Przecież ja pochodzę ze Świdnicy, a wiele osób, które znam pracowało w świdnickim ŚWUP-ie. Pan Waldemar ma ponad 70 lat i wyjechał ze Świdnicy w latach 80-tych (jego syn i żona dalej mieszkają w Świdnicy, ale nie ma z nimi kontaktu), więc bardzo możliwe, że ktoś z moich rodziców lub wujków go znał! A teraz spotkaliśmy się przez przypadek w kanadyjskiej dziczy.
Pan Waldemar ma kanadyjską emeryturę, ale nie wystarcza ona na zwykłe mieszkanie. Poza tym bardzo lubi przyrodę, dlatego od 7 lat mieszka w górach, w otoczeniu zwierząt. Chatkę urządził sobie z tego co znalazł w opuszczonym motelu. Weszliśmy do środka. Składała się z małego przedsionka i dwóch pomieszczeń. W jednym był zrobiony magazyn na drewno i puszki z jedzeniem. W drugim, które rozświetlone tylko przez palący się w rogu piecyk, stało stare łóżko, stolik i kilka szafek zawalonych różnymi szpargałami. Razem z Panem Waldemarem mieszkały też… oswojone wiewiórki i myszy.
Raz na miesiąc Pan Waldemar wychodzi na drogę, żeby złapać stopa. Jeżeli nie uda mu się to w ciągu 4-5 godzin to rezygnuje i próbuje swoich sił kolejnego dnia. W kilka godzin dojeżdża do najbliższego miasta, gdzie odbiera emeryturę, kupuje zapas puszek i ogląda telewizję, żeby dowiedzieć się co słychać w Polsce i na świecie.
Spędziliśmy z Panem Waldemarem kilka godzin, wysłuchując jego opowieści. Opowiadał nam tak niesamowite rzeczy o swoim życiu, że spokojnie nadawały by się na film. Teraz nie ma czasu, żeby wszystko tu opisywać, ale na pewno jego historia zostanie opisana w książce z tej wyprawy.
Jeśli nie chcecie przegapić tej książki, to już teraz możecie zostawić swój email tutaj: www.busemprzezswiat.pl/r/ksiazka3ameryki. Gdy tylko pojawi się tak książka (prawdopodobnie już w przyszłym roku) to od razu dostaniecie powiadomienie na email