– Musimy zjeść mózg owcy – powiedziałem odwracając się zza kierownicy do reszty ekipy w aucie. Rozmowy nagle ustały, a większość patrzyła na mnie ze zdziwieniem, jakby czekając na dalszy ciąg tego żartu. – W Maroko mózg owcy jest wielkim przysmakiem, musimy spróbować.
To co dziś w Polsce wydaje się wielkim szokiem kulturowym, kiedyś nie było niczym dziwnym. Świńskie uszy, wołowe ozory czy właśnie móżdżki. Na Ukrainie zresztą zajadaliśmy się i świńskimi uszami i wołowymi językami. Ale dzisiaj ciężko w Polsce o miejsce w którym dostanie się takie „przysmaki”, więc w ich poszukiwaniu ruszyliśmy aż do Afryki.
Od 2 dni tarabaniliśmy się naszymi busami przez marokańskie pustynie. Od samego początku Maroko zaskakiwało nas na każdym kroku więc i mózg owcy na obiad zamiast schabowego nie wydawał mi się niczym dziwnym.
Po obu stronach drogi pustka. Raz na jakiś czas wioski wypełnione slamsami. Osły. Dzieciaki wyskakujące pod koła. Dwumetrowe dziury w jezdni wyskakujące spod ziemi. Kiedy zatrzymujemy się nabrać wodę momentalnie otacza nas gromada dzieciaków. Niektóre zaciekawione i przyjazne, inne już wyćwiczone i pytające o pieniądze. Dorośli próbujący wcisnąć nam podróbki minerałów albo wszechobecny haszysz.
Krwawe ulice Fezu
Docieramy do Fezu. Parkujemy busy za murami miasta i pieszo ruszamy w stare wąskie uliczki. Nigdzie nie widać innych turystów, tak jakby dziś wszyscy zrobili sobie wolne.
Z uliczek dobiegają niepokojące popiskiwania i ryki, które stają się coraz gorsze. Koło nas przebiegają młodzi Marokańczycy z maczetami, spoglądając na nas z lekkim zdziwieniem. Za nimi kolejni ciągną za sobą po owcy. Na chodniku przed domem rytualnie zarzynają owcę i obcinają jej głowę. Przed każdym domem inni muzułmanie robią to samo.
Zwierze kwiczy przeraźliwie do ostatnich chwil. Krew leje się wąskimi uliczkami. Następnie zwierzęta są patroszone i skórowane. Kilkuletnie dzieci bawią się jelitami a mały chłopiec trzyma nogę owcy jak przytulankę.
Dwóch młodych chłopaków przyciąga na uliczkę stary metalowy stelaż od łóżka. Posłuży jako ruszt. Na uliczkach, w przejściu, powstają dziesiątki ognisk. Do nich wrzucane są głowy owiec i baranów.
Z trudem przechodzimy przez te niesamowite, trochę przerażające sceny – uliczki są bardzo wąskie więc nogi mamy we krwi i z trudem przeskakujemy nad ogniskami.
Szukamy garbarni, z których ponoć słynie Fez. Zagadany sklepikarz postanawia pomóc i wzywa syna, który ma nas tam zaprowadzić. Ale oczywiście nie bezpośrednio tam, bo najpierw do sklepu z tradycyjnymi jelabami, a potem do zaprzyjaźnionej szwalni. W szwalni poznajemy Mahometa, który zaprasza nas na herbatę do swojego domu. Zgadzamy się i przez wąskie ciemne przejścia idziemy za Mahometem.
Berberska whiskey i głowa owcy
Mahomet sadza nas na poduszkach a jego wuj przynosi małe szklaneczki i srebrny czajnik z herbatą. Herbatą zwaną berberska whiskey. Muzułmanie nie mogą pić alkoholu więc piją bardzo mocną herbatę z dużą ilością cukru. Mahomet z finezją nalewa herbatę w tradycyjny sposób – z bardzo dużej wysokości, nie wylewając ani kropli.
Pytamy go czy to co zobaczyliśmy dzisiaj na uliczkach Fezu to standard.
– Dzisiaj mamy święto Id al-Adha – mówi Mahomet i znika nagle.
Wraca po chwili z dwoma głowami. Uradowany podnosi je do góry i zaczyna na zmianę beczeć grubym i cienkim głosem. Potem siada z nami i powiada nam o Id al Adha.
Id al-Adha to najważniejsze święto muzułmańskie które upamiętnia ofiarę Ibrahima który był posłuszny bogu i chciał mu złożyć ofiarę ze swojego syna Izmaela. Bóg widząc, że Ibrahim jest gotów to zrobić pozwala mu oszczędzić syna i złożyć ofiarę z barana (historia analogiczna do biblijnej historii Abrahama). Na pamiątkę tego wydarzenia każda muzułmańska rodzina składa ofiarę z rytualnie zabitej owcy, barana, krowy lub wielbłąda. 1/3 mięsa trzeba oddać biednym, 1/3 krewnym a 1/3 zjeść na uczcie.
Mózg oczywiście też się nie marnuje i jest zjadany na uczcie, jednak jako niewierni nie mogliśmy wziąć w niej udziału.
Marrakesz i mózg owcy
Z Fezu, przez Góry Atlas i Saharę po kilku dniach docieramy do Marrakeszu, zwanego sercem Maroka. Mahomet powiedział nam, że właśnie tam na placu Djemaa El Fna będziemy mogli zjeść mózg owcy.
Na placu spotykamy zaklinaczy węży, tancerzy, małpy, kameleony i setki innych atrakcji. Niestety wszyscy zapytani i mózg owcy rozkładają ręce. Wreszcie zostajemy skierowani w jakieś miejsce, niestety jest zamknięte. Rozdzielamy się i udajemy w wąskie uliczki żeby pochodzić po sukach, czyli kolorowych targowiskach. Umawiamy się, że wrócimy na plac i spotkamy się na nim po zmroku.
Kiedy po kilku godzinach wracamy na plac ale wygląda on zupełnie inaczej. W ciągu dnia był tylko targowiskiem a teraz cały jest zapełniony „restauracjami” które porozkładały stoły w każdym możliwym miejscu. Dopada nas kelner z jednej z nich i zachęca do wejścia. Mówimy, że wejdziemy jeśli podadzą nam mózg owcy. Myśli przez chwilę. Załatwi. Wchodzimy i siadamy.
Na rozgrzewkę zjadamy jeszcze miskę gotowanych ślimaków a po pół godzinie dostajemy tradycyjne marokańskie tajiny (gliniane gorące talerze na których gotowane jest mięso z ryżem i warzywami) oraz talerz z mózgiem, który wygląda po prostu jak.. mózg na talerzu 🙂 – przez żadnych warzyw i dodatków.
Kroimy mózg i nabijam go na widelec. Chwila zwątpienia, ale ciekawość wygrywa.
Spodziewałem się raczej gumiastej konsystencji, natomiast mózg jest raczej miękki. A jak smakował? Jak galaretowata rozgotowana wątróbka. 🙂