czwartek, 06.02.2014
przejechane 15.830km
Rano odwiedzamy mekkę surferów, miejscowość Yallingup, gdzie fale mają po 4 metry. W środku tygodnia z samego rana spotykamy tu kilkudziesięciu surferów. Co chwilę ktoś przechodzi koło naszego busa z deską idąc na plażę lub wracając do miasta. Nasz busik budzi bardzo duże zainteresowanie i chyba wpasowuje się w klimat bo zaczepia nas bardzo dużo osób.
Jedziemy pod Gloucester Tree – jedno z najwyższych drzew w Australii, które było używane do wypatrywania pożarów lasu. Można się wspiąć na jego szczyt po metalowych prętach wbitych w pień. Bez zabezpieczeń, bez żadnej liny, kasku itd. wchodzi się na ponad 50 metrów! Odstępy między prętami są tak duże że bez problemu można się poślizgnąć i przez nie zlecieć..
Postanawiamy zaryzykować i wchodzimy. Pierwsze kilka metrów idzie nawet łatwo, ale kiedy po 10 metrach spogląda się w dół, zaczyna kręcić się w głowie, kolana miękną a ręce kurczowo łapią się prętów. Postanawiamy patrzeć się przed siebie i krok po kroku wchodzimy w górę. W połowie okazuje się, że ktoś był na górze i schodzi. Trzeba się z nim minąć! Wykonujemy niezłe wygibasy a pręty uginają się kiedy stoją na nich jednocześnie 2 osoby..
Połowa za nami! Idziemy dalej, ale zrywa się wiatr i całe drzewo zaczyna się bujać. Jest już za późno żeby zawrócić więc idziemy dalej. Na samym szczycie jest platforma zamontowana powyżej drzewa. Widok jest niesamowity, bo jest to najwyższy punkt w okolicy i jesteśmy ponad innymi drzewami ale wszystko dookoła się buja i musimy na chwilę usiąść żeby ochłonąć.
Zejście okazuje się jeszcze trudniejsze bo nie da się nie patrzeć w dół.. W sumie wspinaczka zajmuje nam godzinę czasu i była to najstraszniejsza godzina ze wszystkich przeżytych na naszych wyprawach! Swoją drogą ciekawe jak często zdarzają się tu wypadki albo ktoś zostaje u góry bo boi się zejść.. A Wy, odważylibyście się wejść? 😉