Dzien 19, 19.08.2011, piatek, tydzien 3
Przejechane: niewiadomo.. ale grubo ponad 5 tys. km (siedzimy na plazy i nikomu nie chcialo sie pojsc sprawdzic licznika w busie :P)
—
Jest 8.00 rano, konczymy zajadac sniadaniowego arbuza (ktory z racji niskiej ceny i szerokiej dostepnosci – sprzedawane prosto z auta [albo z osla] – wpisal sie juz w nasza diete) z widokiem na Zlote Piaski kiedy przed naszego busa zajezdza 20-letni polski Polonez. To Piotrek z Ostrowca z ktorym umowilismy sie tu rozmawiajac wczoraj wieczorem. Swoim starym autem podobnie jak my przejechal juz kilkanascie europejskich panstw, a teraz przyjechal po raz kolejny do Bulgarii. Trafil na naszego bloga, zobaczyl ze jestesmy niedaleko i zaproponowal spotkanie.
Robimy wspolne zdjecie z naszymi machinami i na dwa auta ruszamy do slynnych Zlotych Piaskow. Najpierw na kemping Piotrka.
Miejscowosc jest typowym kurortem wypoczynkowym w stylu Lazurowego Wybrzeza – deptak, wielkie hotele, pelno restauracji a na prawie kazdym metrze kwadratowym plazy platne lezaki. Wszystko oczywiscie kilkakrotnie drozsze niz w innych miesjcach Bulgarii.
Wspolnie wypijamy kawke, dzielimy sie doswiadczeniami (Piotr jak swiezo upieczony dentysta diagnozuje tez opisywane przez nas dolegliwosci zebow. Wszyscy zdrowi, ale wyrwac zawsze cos mozna) i przez plaze nudystow idziemy na glowny deptak. Pirackie statki, minigolf, salony gier, tor z quadami i dziesiatki straganow z badziewiem. Jest tu nawet… uwaga… Wieza Eiffla :). Oczywiscie w mniejszej skali.
Zajadamy kebab (sprzedawca umie mowic po Polsku, zreszta wiekszosc lokalnych naganiaczy tez zna kilka przydatnych w marketingu ulicznym zdan) i popijamy piwko w restauracji na plazy obserwujac plazowiczow (i plazowiczki :P).
Odrywamy oczy i dostrzegamy centrum sportow wodnych a w nim skutery, spadochron, banana i plywajaca kanape. Maniek najarany na lot na spadochronie za motorowka leci sprawdzic ceny. Lot 60 lewow. Kiedy jednak widzimy jak wyglada ten lot – powolne 10 minut kilka metrow nad woda – decydujemy sie na cos bardziej zywego – szalona plywajaca kanape za 15 lewow.
Dzielimy sie na 2 ekipy po 3 osoby (przy 6 jest mniejsza predkosc – doradza nam lamanym angielskim obsluga) i do wody!
Jak przystalo na kanape jest oparcie, sa tez specjalne uchwyty na rece w wielu miescach – „pewnie i tak nie beda nam potrzebne”…
Motorowka rusza, lina napina sie, wyrywa i obraca kanape w osi pionowej – od razu przepraszamy sie z uchwytami i przekonujemy sie ze sa bardzo potrzebne!
Momentalnie nabieramy zawrotnej predkosci a na falach wszyscy sa wybijani wysoko w gore. Na zakretach sila odsrodkowa wyrywa nas na boki ale dzielnie trzymamy sie kanapy. A moze teraz bez trzymanki? Albo przejsc bardziej na przod? Glupi pomysl.. Kanapa wbija sie w wode, Michal ssuwa sie do morza a Maniek calkiem znika w glebinach. Szybkie zabranie rozbitkow i znow jazda!
Umeczeni i zadowoleni wracamy spacerkiem przez deptak po drodze lapiac na komorce hotelowe wifi (jako Lowcy Darmowego Internetu mamy w tym juz niezla wprawe). Maniek jak zwykle sprawdza facebooka, Karol wrzuca zdjecia z kilku dni, sprawdzamy maile i lecimy dalej.
Zegnamy sie z Piotrkiem (nie dal sie namowic na wspolna wizyte w Istambule – nie ma zielonej karty :/) i jedziemy na Warne (znana Polakom dzieki Wladyslawowi Warnenczykowi, ktory polegl tu w bitwie). Po drodze uzupelnienie zapasow w Lidlu i czas zaczac codzienne poszukiwanie noclegu na dziko (zgodnie z 2 naszymi zasadami: „nigdy nie placimy za noclegi” i „do 19.00 mamy miec znaleziony nocleg zeby potem po ciemku nie latac po krzaczorach i polach minowych”. Pierwsza zasada przez 16 panstw pozostala niezlamana, natomiast z druga juz gorzej ;)).
Tym razem sie udaje i pod Warna znajdujemy piaszczysto-muszelkowa plaze z miejscem na busa (lepiej zawsze miec go pod reka i na oku). Dzis urozmaicenie diety – Karol przyrzadza smazone miesko z makaronem, ktore po naszej diecie gulaszowo-puszkowej wcinamy jak dzikie baki i wylizujemy talerze (a wlasciwie metalowe kubki).
Plan na jutro? Jedziemy dalej w kierunku Istambulu. Ktoredy, gdzie? Tam gdzie poniosa nas oczy.