poniedziałek, 10.02.2014
przejechane: 17.492 km
Wjeżdżamy na ciągnącą się przez prawie 2000km pustynie Nullarbor (z łac. “bezdrzewna”). Poza kilkoma stacjami benzynowymi nie ma tu żadnej cywilizacji, nie mówiąc już o miastach, supermarketach albo McDonaldzie.
Droga jest bardzo jednostajna, szczególnie na “najdłuższej w Australii prostej” która ponad 140 km bez zakrętu. Spotykamy za to bardzo ciekawych ludzi.
Najpierw trafiamy na emerytowaną motocyklistkę, która od roku samotnie jedzie dookoła Australii. Potem, ku naszemu zdziwieniu, trafiamy przy drodze na schowanego przed słońcem rowerzystę, Edwarda ze Szwecji. Edward od prawie roku jedzie na rowerze z Szwecji, przez Europę i Azję do Australii. W takim słońcu to niesamowity wyczyn, szczególnie że rowerowym tempem zajmuje mu kilka dni przejechanie od jednej stacji benzynowej do drugiej, nie mówiąc już o jakichkolwiek miastach. Jesteśmy pod takim wrażeniem że oddajemy mu naszą ostatnią zimną cole i dajemy zapas zupek Vifona na drogę.
Wieczorem trafiamy jeszcze na parę Belgów podróżujących wynajętym kolorowym busem, którzy rozbijają się na noc razem z nami. Podróżują od roku, na wizie “working holiday” i pracowali na olbrzymiej australijskiej farmie, gdzie na quadach całymi dniami zaganiali po pustkowiach bydło. I jeszcze dostawali za to całkiem niezłe pieniądze! Prawie 2000zł za tydzień i do tego darmowe zakwaterowanie i wyżywienie.
Szkoda, że my nie możemy spróbować takiej pracy, bo Polska jako jeden z niewielu krajów z Unii Europejskiej nie ma prawa do wizy “working holiday” w Australii. Widać nie do końca jesteśmy wszyscy tacy równi w tej naszej Unii.
Wieczorne foto-zabawy