czwartek, 26. grudnia 2013
Dziś jedziemy razem z Magdą i Łukaszem do Port Douglas, jednej z najdalej wysuniętych na północ miejscowości na wschodnim wybrzeżu, do których można dojechać po asfaltowej drodze.
Port Douglas to urocza nadmorska miejscowość, która ogranicza się jedynie do jednej drogi pełnej małych sklepików i klimatycznych pubów (w jednym z nich co wieczór odbywają się wyścigi ropuch). Na końcu miasteczka znajduje się mały biały kościółek, który jest popularnym miejscem do brania ślubów. Co ciekawe kościół jest “uniwersalny”, tzn. nieprzypisany do żadnego wyznania.
Kawałek nad Port Douglas znajduje się park Mossman Gorge – aborygeńskie terytorium z pięknym lasem tropikalnym. Parkujemy busa i idziemy na spacer. Po drodze mijamy współczesną wioskę Aborygenów – niskie domki jednorodzinne, głośna muzyka, wszystko trochę zaniedbane i wszędzie wielkie napisy informujące o tym że jest to ziemia aborygeńska i bez pozwolenia wstęp wzbroniony (poza wytyczonym szlakiem przez park). Przy drodze pojawiają się też żółte znaki “uwaga kazuary”. Są to wielkie nieloty, podobne do emu, ale bardziej “prehistoryczne”. Mają kolorowe głowy i twardy płaski kask na głowie. Są też bardzo niebezpieczne, kiedy poczują się zagrożone potrafią kopnąć człowieka swoim solidnym pazurem prosto w klatkę piersiową i zabić jednym “strzałem”, dlatego co chwila spotykamy tablice informacyjne o tym że nie należy tych ptaków karmić ani się do nich zbliżać.
W lesie (a właściwie w dżungli bo dzieki wszechobecnym palmom, lianom i tropikalnym roślinom ten “las” ma niewiele z polskim lasem wspólnego) znajdujemy małe rajskie oczko wodne z wodospadem i niesamowicie przejrzystą wodą. Niewiele myśląc (jedynie rozglądając się za krokodylami) wskakujemy do wody.
W drodze powrotnej Łukasz zdradza nam niespodziankę – razem z Tomkiem z Kangur Tour załatwili nam darmowe wejściówki (jako grupie “niezależnych dziennikarzy podróżniczych z Polski”) do farmy krokodyli, tropikalnego zoo, ogrodu z olbrzymimi motylami i na lunch z papugami! Koszt każdej takiej atrakcji to od 30$ do 100$ za osobę, czyli sami nie moglibyśmy sobie na to pozwolić! Wielkie dzięki Panowie!!!
Wieczorem Magda i Łukasz zapraszają nas na niecodziennego grilla – burgery z kangura i wielbłąda. Mięso jest przepyszne, smakiem zbliżone trochę do wołowiny. Początkowo jesteśmy zdziwieni, że jada się tutaj kangury i wielbłądy, a ich mięso można kupić w prawie każdym markecie, ale dowiadujemy się, że kangurów jest w Australii więcej kangurów niż ludzi i są traktowane jak szkodniki.
Szkodników jest zresztą w Australii więcej – psy dingo, króliki czy nawet żaby. Ciekawym widokiem są zastrzelone dingo powieszone za nogi na drogowskazach “jako przestroga dla innych” czy kilkadziesiąt żab powieszonych za nogi na drucie kolczastym.