Dzien 88
Bladym switem wstajemy zeby wyruszyc w dalsza droge z Baltimore. Nasi gospodarze, Panstwo Michalak z synem Danielem pomimo wczesnej pory juz czekaja na nas ze sniadaniem. Dziekujemy Wam – wspaniali z Was ludzie!
Na pozegnanie dostajemy jeszcze swietny koc z amerykanska flaga i ruszamy do Pensylwanii.
Na godzine 12.00 chcemy zdazyc do amerykanskiej Czestochowy na msze z Ojcem Bartlomiejem czyli „Obartem”. 10 kilometrow przed celem bus nagle staje. Kuba mowi ze nie dziala pedal gazu – urwala sie linka gazu. Karol wskakuje pod auto i robi przedluzke z klucza oczkowego, ktory ma zastapic brakujaca urwana line – po 15 minutach auto jest znow sprawne i powoli jedziemy dalej.
Przywyklismy juz do awarii auta, staly sie nieodlaczna czesc podrozy i nawet nas juz nie dziwia.
Kiedy wjezdzamy do Czestochowy czekaja juz na nas starzy, dobrzy znajomi – Obart i Jacek z corkami. Stoja na stojach i machaja nam, a kiedy wysiadamy leca nas usciskac.
Widzielismy sie tu 3 miesiace temu, kiedy nasza wyprawa dopiero sie rozpoczela i kiedy natrafilismy na pierwsza przeszkode – awarie busa niedaleko Frenchtown. Z pomoca Jacka udalo nam sie trafic do Antoniego i naprawic busa. Dzieki nim moglismy wyruszyc dalej i rozpoczac nasza prawdziwa podroz po Ameryce. 25 tysiecy kilometrow pozniej jestesmy w tym samym miejscu, cali i zdrowi.
Na mszy Obart dziekuje za nasza udana wyprawe a my dziekujemy za wsparcie i modlitwe. Opowiadamy o naszych przygodach i zaskakujacych zbiegach okolicznosci, kiedy to w sytuacjach krytycznych zawsze znajdywal sie ktos kto nam bezinteresownie pomagal.
Po mszy zostajemy najpierw zaproszeni na obiad przez Obarta a potem jedziemy do domu Jacka. Domu w ktorym spedzilismy nasze pierwsze dni w Ameryce i domu w ktorym czulismy sie jak „u siebie”. Wieczorem Jacek robi nam niespodzianke – serwuje olbrzymie amerykanskie steki, jakich nie udalo nam sie nigdzie w Ameryce zjesc. Zajadamy pysznosc i dyskutujemy o 90 dniach naszej podrozy i o tym co udalo nam sie przezyc. Jacek mowi, ze po naszym odjezdzie cale Frenchtown zylo wyprawa, a codziennie rano na jego stacje przychodzilo wielu mieszkancow po najswiezsze newsy z wyprawy polskich podroznikow.
Dopiero tutaj, gdy zobaczylismy naszych przyjaciol, dochodzi do nas ze nam sie udalo. Okrazylismy Ameryke, przezylismy „straszny” Meksyk i zdazylismy na czas.
Teraz czeka nas tylko ostatnia prosta do Nowego Jorku.