Dzien 68 – granica z Meksykiem, Nemo i Tijuana noca – Legalo.pl America Trip

by Karol Lewandowski

Dzien 68

W nocy spotykamy się z Nemo w San Diego. Nemo jest meksykańskim podróżnikiem, u którego będziemy mieszkać w Tijuanie i który będzie z nami podróżował po Meksyku. Jesteśmy niesamowicie zaskoczeni i pełni podziwu kiedy dowiadujemy się, że Nemo odwiedził już 147 państw! (w Polsce był 6 razy). Takiego podróżnika jeszcze nigdy nie spotkaliśmy. O jego wyczynie przypominają naszyjnik z Malawi, bransoletki z Peru i Indii, czy pierścionek surfera z Australii. Nic tylko brać przykład 🙂

W nocy ruszamy na granice – Nemo w swoim aucie jako pierwszy a my tuż za nim. Po amerykańskiej stronie granicy nikt nawet do nas nie podchodzi. Po meksykańskiej stronie zatrzymujemy się żeby kupić wizy turystyczne – czytaliśmy że są niezbędne dla Polaków. Po pół godzinie Nemo udaje się znaleźć kogoś kto wie coś o wizach. Koszt 25$ od osoby. Urzędnik pyta jednak po co nam one?  I tak nikt nie będzie sprawdzał, więc sugeruje żeby zachować sobie te pieniądze na kilka dobrych obiadów a nie wydawać na jakieś wizy. Nemo potwierdza jego zdanie. Kompletnie zaskoczeni zgadzamy się że skoro nie są potrzebne to chyba ich nie ma co brać. Kiedy tłumaczymy Nemo że na stronie polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych jest napisane że te wizy są KONIECZNE odpowiada tylko:

– Spokojnie, to jest Meksyk, tu nikt nie czyta polskich stron.

Podjeżdżamy do meksykańskiej części granicy. Witają nas wojskowi w pustynnych mundurach z karabinami (jeszcze przywykniemy do ich widoku) i każą wysiąść z auta. Pytają o cel podróży i przeszukują auto w poszukiwaniu broni. Nikt nawet nie pyta o nasze paszporty i zostajemy wpuszczeni. Witamy w Meksyku!

W nocy Nemo zabiera nas w Tijuanie na kolacje. Tutaj jedzenie jest przygotowywane na ulicy na oczach klientów. Warunki na pewno nie są sterylne, a kawałki mięsa czasem upadają na ziemię ale mimo to wszystko wygląda zdrowo i smacznie. Kupujemy Tacos, czyli coś w rodzaju twardego naleśnika złożonego na pół wypełnionego mięsem i warzywami. Wszystko oczywiście przyprawione na ostro. Do tego próbujemy też torta, czyli meksykańską wersję kebabu. Zobaczcie sami:

Na noc udajemy się do małego mieszkanka Nemo w parterowym domu i rozkładamy się z karimatami w kuchni.

Rano, po śniadaniu, ruszamy w drogę. Nie ma tu za wielu dróg między miejscowościami, a poza kilkoma głównym „autostradami” (po 1 pasie w każdą stronę) są tu tylko drogi do jazdy 4×4. Najpierw jedziemy do Ensenady, portowego rybackiego miasteczka. Przechadzamy się po wąskich uliczkach wśród straganów pełnych owoców morza, aż docieramy do kolejnej ulicznej knajpy z taco. Tutaj serwują taco z rybą albo krewetką. Koszt? 10 pesos czyli mniej niż 1 dolar! Meksyk na prawdę jest tani. Zajadamy się krewetkowym taco i zwiedzamy miasto.

Z Ensenady przejeżdżamy na drugą stronę półwyspu, czyli nad Morze Corteza. Droga która liczy jakieś 300km zajmuje nam resztę dnia. Całą trasę jedzie się przez góry i pustynie i po drodze nie ma żadnej stacji ani sklepu! Mijamy jedynie slamsy i nomadów mieszkających na pustyni.

Zaraz za Ensenadą zostajemy zaskoczeni przez kontrolę wojskową. Okazuje się że co kilkadziesiąt kilometrów w całym Meksyku są militarne „Check Pointy”. Droga jest zablokowana przez dużą grupę wojskowych w pustynnych mundurach i z karabinami maszynowi.  Każą wysiąść wszystkim z auta. Przeszukują samochód w poszukiwaniu broni i narkotyków.

Pytają skąd i dokąd jedziemy. Całe szczęście że mamy ww ekipie Nemo, który tłumaczy wszystko po hiszpańsku bo żaden żołnierz nie mówi po angielsku. Kiedy upewniają się, że nie przemycamy niczego i na prawdę jesteśmy turystami puszczają nas wolno. W drodze do San Felipe nad Morzem Corteza przechodzimy jeszcze kilka takich kontroli.

Późnym wieczorem docieramy do San Felipe i rozbijamy się przy samej plaży i rozpalamy ognisko. Po drodze na pustyni przez chwilę padał deszcz (serio!) ale gwieździste niebo zapowiada że jutro będzie piękna pogoda.

zwierzeta australia pajaki kangury weze

Te wpisy też mogą Cię zainteresować

Nasze książki

Cześć! Witaj na naszym blogu

Nazywamy się Karol, Ola i Gaja Lewandowscy, pochodzimy ze Świdnicy oraz Kielc i jesteśmy blogerami, podróżnikami i autorami 8 książek. Od kilkunastu lat podróżujemy po świecie starym kolorowym busikiem. W sumie przejechaliśmy ponad 500.000 km i odwiedziliśmy już ponad 60 państw na 5 kontynentach. Na tym blogu znajdziesz relacje z naszych podróży i porady jak organizować własne wyjazdy.

@2022 – Supertramp Karol Lewandowski, Busem Przez Świat