Dzien 63, sroda, 5.09.2012r.

Dlugo zastanawialismy sie czy pojechac naszym busem do Doliny Smierci. No bo jesli kolejna awaria, ktorych mielismy juz troche, zdazy sie akurat w Death Valley? Nie ma tam zasiegu wiec nie wezwiemy AAA. Co jesli auto odmowi posluszenstwa a my utkniemy na pustyni kilkaset kilometrow od cywilizacji i skonczy nam sie woda? Niedawna awaria ukladu chlodzenia jeszcze bardziej przekonywala nas ze jest to zbyt niebezpieczne, szczegolnie ze Amerykanie mowili nam ze wyprawa do Doliny Smierci w lecie i to bez klimatyzacji (przez 2 miesiace jeszcze nie poznalismy tu nikogo kto by nie mial klimy) to po prostu samobojstwo.

Jednak wizja nie odwiedzenia najgoretszego miejsca w Ameryce kiedy jest sie tak blisko nie bardzo przypadla nam do gustu.

Jadac cala noc w kilku kierowcow udaje nam sie do wschodu slonca dojechac od drogi 66 az do Death Valley.

Nie bez powodu Dolina Smierci nazywa sie tak jak sie nazywa. Przez caly dzien nie natrafiamy tu na zadne zwierze, na niebie nie widzimy zadnego ptaka a jedyne rosliny to drobne krzewy.
Otoczenie szybko zmienia sie w pustynne i samotnie, jako jedyne auto jedziemy w kierunku serca Doliny.
Spotkany na wjezdzie rangers mowi ze pracuje tu juz kilkanascie lat a poza nami nie spotkal jeszcze nikogo kto wjechalby do Doliny Smierci autem bez klimatyzacji.

Jest wczesny ranek a termometr pokazuje juz 30 stopni.

Jedziemy na Artists Palette – droge wiodaca przez wielokolorowe wulkaniczne wzgorza. Skaly przyjmuja tu przerozne kolory – niebieskie, rozowe, zielone czy czerwone.

Termometr w busie pokazuje 34 stopnie.

Przejezdzamy przez Devils Golf Course czyli Pole Golfowe Diabla. Jest to olbrzymi plaski obszar solnych skal zerodowanych przez wiatr i deszcz w bardzo szpiczaste i niebezpieczne ksztalty. Idac po nich mozna bardzo latwo sie skaleczyc czy nawet slamac kosc, bo krawedzie sa ostre jak brzytwa. Teren jest tak nierowny ze „tylko diabel moglby tu grac w golfa”.

Na termometrze 39 stopni. Minela godzina 11.00.

Wreszcie dojezdzamy do Badwater czyli najnizszego i najgoretszego punktu w calej Ameryce. Jest to olbrzymie, wygladajace troche surrealistycznie slone jezioro. Zaleca sie maksymalnie ograniczyc czas przebywania tutaj i zabrac jak najwiecej wody. Najwiecej turystow ginie wlasnie w tych okolicach, poniewaz przecenili mozliwosci swojego auta.
Juz po kilkunastu minutach suchy upal daje sie niesamowice we znaki.

Na termometrze ponad 45 stopni.

Samo poludnie. Wjezdzamy na piaszczysta pustynie Mesquite Flat Sand Dunes. Wydmy maja po 30 metrow. Opatulamy sie w chusty i kapelusze, zabieramy po 3 wody i ruszamy pieszo w pustynie.
Piasek jest tak goracy ze w chwile parzy niemilosiernie. Idzie sie dosyc ciezko ale chcemy dojsc do najwyzszej widocznej na horyzoncie wydmy aby zrobic dobre zdjecia. Kiedy dochodzimy do celu zaczynamy skakac i zjezdzac z wydm jak po sniegu i robimy wspolne skaczace zdjecie z najwyzszego szczytu.
20 minut zdjec wykancza nas niesamowicie i wypijamy wiekszosc zapasow wody. Pora wracac a przed nami ponad pol godziny marszu. Slonce grzeje idealnie nad naszymi glowami.
Przez skakanie po wydmach piasek powchodzil nam gdzie tylko mogl.
Konczy sie woda. Idzie sie coraz ciezej. Chyba jednak przecenilismy nasze sily. Najgorsze jest to ze nie pamietamy jak duzo drogi nam zostalo a przez wydmy nie widac drogi na ktorej zostal bus.

Kiedy juz tracimy wszelka nadzieje z nad wydmy wychyla sie polska flaga. Polska flaga na naszym busie. Wpadamy do auta i otwieramy nasza lodowke. Tak! Lodowke. Wczoraj Paziu wypatrzyl na promocji lodowke samochodowa (czesc i chwala mu za to!). Wrzucilismy do niej 2 worki lodu i ponad 30 butelek wody i coli.
Coca cola jeszcze nigdy nie smakowala tak dobrze!

Termometr w busie doszedl do 50 stopni i przestal dzialac..

Jedziemy jeszcze na polnoc, do olbrzymiego krateru. Bus wjezdza na sama krawedz a my spogladamy w dol. Wiatr jest tu tak silny ze ciezko jest ustac. Z busa wyrywa nam mape ktora szybko znika za horyzontem. Jeszcze nigdy nie widzielismy tak silnego wiatru! Jest tak mocny przez specyficzne ulozenie gor i otwartych przestrzeni. Dolina Smierci to nie tylko najgoretsze ale takze jedno z najbardziej wietrznych miejsc na swiecie.

Teraz pozostalo nam sie wydostac. Mamy ponad 100 km do granicy Doliny. Silne wiatry od frontu i wysoka temperatura spowalniaja busa. Ociekamy potem.
Trzeba zamknac okna, bo wiatr parzy twarz.
Auto spowalnia z przemeczenia i jedzie max 25 km/h.
Toczymy sie samotnie przez pustynne tereny Doliny.
Po 5h przejezdzamy 100km i dojezdzamy do granicy. Ze szyczytu gor zosposciera sie widok jakbysmy pwyjezdzali z Mordoru z Wladcy Pierscieni. Zjezdzamy z gory na luzie i przejezdzamy mostem przez ostatnia piaszczysta pustynie ktora wyglada jak umowna granica miedzy dwoma swiatami.

Udalo sie. Przezylismy Doline Smierci.

zwierzeta australia pajaki kangury weze

Nasze książki

Cześć! Witaj na naszym blogu

Nazywamy się Karol, Ola i Gaja Lewandowscy, pochodzimy ze Świdnicy oraz Kielc i jesteśmy blogerami, podróżnikami i autorami 8 książek. Od kilkunastu lat podróżujemy po świecie starym kolorowym busikiem. W sumie przejechaliśmy ponad 500.000 km i odwiedziliśmy już ponad 60 państw na 5 kontynentach. Na tym blogu znajdziesz relacje z naszych podróży i porady jak organizować własne wyjazdy.

@2022 – Supertramp Karol Lewandowski, Busem Przez Świat