niedziela, 26.01.2014
Dzisiaj 26. stycznia czyli Dzień Australii – największe święto narodowe, ale w outbacku jedyne co nam o tym przypomina to spotkany po drodze roadhouse w którym przejezdni zatrzymują się na świątecznego grilla w promocyjnej cenie a obsługa chodzi w kapeluszach w kolorach australijskiej flagi.
Rano podjeżdżamy pod olbrzymi australijski baobab, który był używany jako nocne więzienie dla więźniów transportowanych do Broome – w środku jest olbrzymia pusta przestrzeń. Australijskie baobaby są spokrewnione z afrykańskimi, a Australijczycy nazywają je drzewami butelkowymi ze względu na ich kształt.
Od rana padają deszcze i kiedy dojeżdżamy do Broome, miasta poławiaczy pereł położonego nad oceanem Indyjskim, bardzo wiele dróg jest zalanych. Jest już dosyć późno więc wjeżdżamy do miasta tylko na chwilę, żeby się rozejrzeć, później chcemy pojechać za miasto żeby znaleźć jakiś nocleg na dziko. Kiedy krążymy po zalanych uliczkach drogę zajeżdża nam żółta terenówka.
– No siema! Od dawna nie widziałem tu Polaków! Co tu robicie? – zagaduje nas Zbyszek “Zigi”, który wypatrzył nasze polskie flagi na busie.
Kiedy Zbyszek dowiaduje się, że szukamy miejsca na nocleg zaprasza nas do siebie w dosyć nietypowe miejsce. Z radością przyjmujemy zaproszenie.
Zbyszek mieszka w aborygeńskiej zamkniętej społeczności “Millibinyarri Goolarabooloo Cammunity” w buszu koło plaży, w zbudowanej przez siebie chacie z dala od cywilizacji. Jedziemy za nim kilkanaście kilometrów na północ od Broome. Zbyszek pyta wodza o zgodę na naszą wizytę, bo zazwyczaj nie wpuszczają tutaj nikogo z zewnątrz. Dostajemy pozwolenie. Jedziemy szutrową czerwoną drogą przez busz i co chwilę mijamy chaty własnej roboty, a w nich Aborygenów ale też kilkoro białych hipisów. Ich domy są własnej roboty, przy nich bardzo często są porobione ogródki a pod drzwiami jednego stoi nawet krowa.
Dojeżdżamy do chaty Zbyszka, która wygląda jak zbudowana przez Robinsona Crusoe. Rusztowanie z wygiętych rur PCV i pni bambusa pozwiązywanych linami, a na to naciągnięta plandeka. W środku na drewnianym podwyższeniu łóżko z moskitierą, lodówka podłączona do paneli słonecznych zamontowanych na terenówce, kuchenka, sporo części samochodowych i książek, kokosy, a pod sufitem półki z bambusa. Obok chaty stoi stary van przerobiony na szafę. Za chatą na drzewie zamontowany prysznic, obok umywalka i nawet wanna wkopana w ziemię. Wszystko podłączone do pompy zasilanej panelami słonecznymi, która ciągnie świeżą wodę z podziemi. Swoją terenówkę Zbyszek zbudował z kilku wraków porzuconych w outbacku, które ludzie mieszkający w wiosce, nazywający siebie “Rodziną’’, ściągają z dróg.
Ludzie którzy tu mieszkają mają własną wodę i prąd z paneli słonecznych. Są niezależni i samowystarczalni. Oprócz Aborygenów mieszkają tu także Australijczycy i Europejczycy, którzy chcieli uciec od cywilizacji i dostali zgodę na dołączenie do Rodziny. Niektórzy z nich mieszkają tu od ponad 40 lat! Większość jest skupiona w głównej wiosce, ale są też tacy którzy mieszkają w kompletnym odosobnieniu kilka i kilkanaście kilometrów dalej na północ gdzie ciągną się ziemie aborygeńskie.
Skąd Ci ludzie biorą pieniądze na jedzenie i czym się zajmują? Zbyszek naprawia porzucone wraki i zarabia na ich sprzedaży. Inni zajmuja sie zbieraniem boi wyrzuconych na plaże przez ocean ktore sprzedaja z powrotem do farm pereł, niektorzy sprzedawaja wierzby lub ubrania wlasnej roboty na rynku, a inni po prostu pracuja. Poza tym pracują w wiosce pomagając sobie w naprawach, zbieraniu drewna na opał i innych. Większość chodzi bez koszulek i na boso. Całe dnie spędzają na czytaniu książek, korzystaniu z przepięknej piaszczystej plaży i łowieniu ryb. Ostatnio złowili 2-metrowego rekina, poza tym Zigi umie oskórować i upiec kangura a nawet węża.
Cała ta wioska i mieszkający tu ludzie niesamowicie przypominają nam historię rajskiej plaży z filmu “Plaża” z Di Caprio.
Zigi trafił tu kilka lat temu. Urodził się w Polsce ale w wieku 8 lat przeprowadził się do Australii. Swoim vanem (tym który teraz został przerobiony na szafę) wyjechał w wyprawę dookoła Australii i trafił w okolice Broome. Tu dowiedział się o obozie ekologów i Aborygenów protestujących przeciwko zbudowaniu kopalni na świętych ziemiach aborygeńskich które zostały im bezprawnie odebrane. Postanowił do nich dołączyć. Przez kilka miesięcy przykuwali się do drzew i blokowali drogi uniemożliwiając koncernowi naftowemu prace. Cały protest stał się bardzo głośny w całej Australii. Kiedy protesty zakończyły się sukcesem Zigi dostał propozycję zamieszkania razem z Rodziną na ziemiach aborygeńskich nad oceanem. Razem z nim wprowadzili się tam jego znajomy Niemiec i kilkoro innych Europejczyków.
Zigi opowiada nam, że już kilkukrotnie próbował stąd odejść. Nawet miesiąc temu spakował już wszystko, pożegnał sie ze wszystkimi i wyjechał do Melbourne. Udało mu się ujechać niecałe 200km. W tej probie samochod jednak zawiodl. Broomeuda Triangle po raz kolejny nie dala sie opuscic.
ciąg dalszy historii Zbyszka w kolejnym wpisie z 63 dnia >>